Relacja Piotra Kyca, która ukazała się na portalu internetowym Podhalańskiego Serwisu Informacyjnego WATRA http://www.watra.pl/kultura/2016/10/17/177-wieczor-na-harendzie-barbara-wachowicz-zyje-najdrozsza-ojczyzna
oraz tekst Beaty Denis-Jastrzębskiej opublikowany w "Tygodniku Podhalańskim" nr 42/2016 w dniu 20.10.2016 r.
BASIA - CÓRKA HARENDY
Jak co roku jesienią Barbara Wachowicz zawitała do Zakopanego. Spotkanie z nią stało się okazją do osobistych wspomnień pisarki o jej pierwszych wizytach u Marii Kasprowiczowej na Harendzie.
Jest dziennikarką, filmowcem, autorką audycji radiowych, reportaży, spektakli, wystaw, odczytów i akademii. Ma na swoim koncie wiele książek. W emocjonalny sposób przedstawia w nich historię pisarzy i postaci istotnych dla polskiej historii i kultury. Zna chyba wszystkie muzea biograficzne w Polsce. Całkiem niedawno ukazał się jej dwutomowy album "Siedziby wielkich Polaków". Zadziwia praca, jaką musiała włożyć w tę bogato ilustrowaną archiwalnymi zdjęciami pozycję. Ale jeden dom, choć może nie ten najbardziej okazały, zajmuje szczególne miejsce w jej sercu. Barbara Wachowicz, jak zwykle jesienią, zawitała na swoją ukochaną Harendę.
Po raz pierwszy pojawiła się tu w mglisty listopadowy dzień. Ale to nie losy poety Jana Kasprowicza, który spędził tu ostatnie trzy lata swojego życia, przywiodły ją w to miejsce. To, jak wyznała, dzienniki Marii Kasprowiczowej, tej niezwykłej ostatniej towarzyszki życia poety, sprawiły, że chciała ją poznać.
Marusia opisywała w swoich dziennikach młodość i piętnastoletnie małżeństwo z Kasprowiczem. Karty wspomnień kończą się na sprowadzeniu trumny poety do wybudowanego dzięki jej staraniom mauzoleum na Harendzie. Maria z Buninów Kasprowiczowa miała wtedy nieco ponad 40 lat. Kiedy Barbara Wachowicz pojawiła się na Harendzie, żona poety była już u schyłku życia. - Emanowała nieprawdopodobnym czarem, którym zresztą czarowała nas do końca. Powiedziała mi kiedyś: "wiesz, starość jest jakimś świadectwem przegranego życia, a ja byłam w życiu szczęśliwa". Ten dom emanował ciepłem zadomowienia, ja miałam zawsze obsesję utraty domu, ponieważ wcześnie w dzieciństwie mój ukochany dom na Podlasiu straciłam. Harenda stała się jednym z substytutów mojego domu rodzinnego - wyznała Barbara Wachowicz. W rozmowie z nami dziennikarka podkreśliła, że Kasprowiczowa nigdy nie była wielką wdową narodową, kobietą, która żyje światłem odbitym od sławy zmarłego męża. Była postacią, która kreowała swój własny los. Niezwykle otwartą na drugiego człowieka. Na młodych ludzi, którzy przynosili na Harendę swoje zmartwienia, rozterki, a nawet zwierzenia o uczuciach. - Chętnie służyła jakąś radą i wszystkie listy, które do mnie pisała, tak wzruszająco podpisywała "Mamoczka" - tak po rosyjsku i proszę sobie wyobrazić, że tylko ona do mnie mówiła "córeczko" - wyznała dziennikarka.
Inną niezwykłą zaletą Marusi była umiejętność gromadzenia wokół siebie ludzi z różnych środowisk i o różnych przekonaniach. W jej małym gabinecie-sypialni stał niepozorny stolik, a właściwie ława. Barbara Wachowicz nieraz była świadkiem, jak zasiadali przy niej: prezydentowa Finlandii, gaździna z Poronina, ksiądz, pop, sekretarz podstawowej komórki partyjnej, któryś z członków popularnego zespołu Czerwone Gitary. I udawało się im prowadzić rozmowy o rzeczach w życiu najistotniejszych. Ten stolik Marusia nazywała stolikiem Królowej Elżbiety, bo nawet gdyby na Harendzie jej wysokość się pojawiła, to właśnie przy tej ławie by zasiadła. Pojawiły się przy tej ławie postaci, które miały wpływ i na życie Barbary Wachowicz. - Pojawił się na Harendzie ksiądz Wojciech Gajdus, więzień Dachau. I to właśnie on, proszę sobie wyobrazić, wprowadził na Harendę śmiech. Niezapomniany ksiądz Jan Ziaja, wtedy harendziański proboszcz, który odkrył dla mnie kartę dziejów Szarych Szeregów. W czasie wojny był kapelanem Związku Harcerstwa Polskiego - wspomina pisarka losu polskiego.
Marusia nigdy nie przejmowała się sprawami materialnymi. Czy wystarczy pieniędzy na jedzenie lub rachunki. Takich tematów nigdy nie poruszała, w przeciwieństwie do jej siostry Niety. Anna Bunin, zwana przez przyjaciół Nietą, jeszcze po śmierci Marii Kasprowiczowej, w pierwszej połowie lat 70. była kustoszem muzeum na Harendzie. - Pamiętam taką scenę, jak Marusia użala się na którymś ze swoich podopiecznych: - Oj, biedny on, biednieńki. A Nieta na to: - Jaki biednieńki? Przecież pieniądze mu pożyczyłaś i co, może ci oddał?"
- Oj Nieta, toż ja nie po to pożyczam, żeby mi ktoś oddawał - odpowiedziała skruszona Marusia. I powiem szczerze, że dziś na Harendzie widzę podobny duet. To Małgosia Karpiel, kustosz muzeum, roztaczająca wspaniałe wizje funkcjonowania domu, i prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Twórczości Jana Kasprowicza Piotr Kyc, który jak Nieta Marusię, próbuje ją sprowadzać na ziemię.
W niedzielę w Muzeum Jana Kasprowicza odbył się 177. Wieczór na Harendzie. Popłynęła jedyna w swoim rodzaju opowieść Barbary Wachowicz o losach polskiego poety i jego ostatniej towarzyszki życia Marii Kasprowiczowej. Salonik, jadalnia i sypialnia były wypełnione po brzegi. Niejeden z słuchaczy wzruszył się do łez. Piękne słowa przypomniały o wartościach polskiej kultury i literatury.
Wieczór został zorganizowany dzięki finansowemu wsparciu Urzędu Miasta Zakopanego. Odbył się w ramach projektu Harenda Dom Poezji. W 90. rocznicę śmierci Jana Kasprowicza i 100-lecie wydania Księgi Ubogich
(mk)